Wspomnienie o ś. p. Michale Kochanie

Zdjecie

W dawnej siedzibie szkoły przy ulicy Budowlanej nauka odbywała się w trzech miejscach: budynku głównym, pawilonie i w internacie przy ulicy Muzealnej. W klasach istniała wówczas nieformalna, aczkolwiek odpowiedzialna, funkcja „dziennikowego”, tj. wyznaczonej przez wychowawcę zaufanej osoby, której zadaniem było noszenie dziennika na lekcje do pracowni mieszczących się w internacie lub pawilonie. Oceny nie są wprawdzie niczym utajnionym, ale nie ma to, jak zobaczyć je na własne oczy. Owo „monitorowanie” dziennikowych wpisów odbywać się musiało w pośpiechu i pełnej konspiracji, aby nie być zaskoczonym przez nadchodzącego znienacka nauczyciela. Ja swoje oceny wpisywałem długopisem, natomiast kolega (pomińmy może dyskretnie milczeniem jego nazwisko), którego przedmiot sąsiadował z moim, używał pióra. I ten właśnie zwyczaj sprawił, że w czasie deszczowej pogody, gdy uczniowie zajęci „lekturą” musieli nagle dziennik zamknąć, moja strona z ocenami zamieniała się w istne dzieło sztuki abstrakcyjnej, jakiej nie powstydziły się sam Picasso. Nie tylko ja na tym cierpiałem. Mój dziennikowy sąsiad też miał wielokrotnie problemy z odczytaniem zapisanych na swojej stronie w dzienniku ocen.
Dzisiaj, po otrzymaniu smutnej wiadomości o śmierci mego „dziennikowego sąsiada” , mogę ujawnić, że był nim kolega Michał Kochan. Był bardzo uczynny i koleżeński. Doskonały towarzysz podczas szkolnych wycieczek, potrafił rozwiązać sprawy nie do załatwienia i nie do rozwiązania. Doświadczyłem tego jako wychowawca, gdy był drugim opiekunem podczas moich klasowych wycieczek do Poznania i Krakowa.
Wspominienie prof. Stanisława Bielawskiego